Strona 1
Zwykły wpis

Widowiskowe powroty starego Pruszkowa

pruszkowaJeśli myślisz, że Pruszków czy Wołomin z Odwróconych to legendarne grupy przestępcze z zamierzchłych czasów a uzbrojone gangi z Pitbulla to romantyczna przeszłość polskich organów ścigania, to udowodnimy ci, że się mylisz. Nie dalej jak w lutym tego roku CBŚ, za przestępstwa VAT-owskie i pranie pieniędzy, zatrzymało „Słowika” i „Parasola”, ścisłe kierownictwo byłej grupy pruszkowskiej, i „Młodego Wańkę” – syna Leszka „Wańki” Danielaka, także jednego z bossów tej formacji. Dla „Młodego Wańki” nie było to z resztą pierwszy raz w ostatnich latach. W 2012 roku na przykład został zatrzymany za próbę wymuszenia 600 tys. zł od sochaczewskiego biznesmena. Z resztą – żona „Słowika”, Monika w 2013 r. także trafiła do aresztu za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą i handel narkotykami. Rzekomo doszczętnie rozbita grupa wołomińska również nie daje o sobie do końca zapomnieć. Na przełomie marca i kwietnia tego roku, wśród 19 osób zatrzymanych za handel narkotykami przez Policję i ABW, znalazł się ponoć przedstawiciel gangu, który pierwsze kroki w branży stawiał jeszcze w latach 90-tych.

A i to zaledwie ułamek tego, co o znanych polskich gangsterach w ostatnich latach przebiło się do opinii publicznej. Wiele wskazuje na to, że choć zmienił się charakter ich przestępstw, ciągoty do szybkiego, łatwego i niebezpiecznego zarobku pozostały. I to pomimo logiki, która podpowiada, że w dzisiejszych czasach dawni gangsterzy powinni się skupić na bawieniu wnuków.

Tymczasem nic w tym nadzwyczajnego, że każdego – gangstera czy nie – ciągnie do zarobku w dziedzinie którą zna i lubi. Można założyć, że królowie życia z lat 90-tych nie potrafią już niczego innego i że nawet wieloletnie odsiadki nie nawróciły ich na dobrą drogę. Być może nieco przytępiły ich ostrożność i odebrały gangsterom parasol ochronny (w „starych czasach” znacznie łatwiej było korumpować władze i organy bezpieczeństwa państwa), ale nie odebrały im poczucia, że mogą wszystko. Wręcz przeciwnie – prawdopodobnie „Słowik” czy „Parasol”, przez wzgląd na dawną sławę i pozycję, nadal liczą na to, że ich pseudonimy otwierają wszystkie drzwi. I pewnie tak jest, ale z zupełnie innego powodu niż myślimy…

A gdyby spojrzeć na to z innego kąta? Jak by nie patrzeć znany mafiozo ze starej, słynnej formacji przestępczej to w dzisiejszych czasach niemal idealny kozioł ofiarny. Wielka chodząca czerwona flaga, której poczynania służbowo czy z ciekawości będzie śledziło tysiące oczu, choćby przez wzgląd na ich widowiskowe kreacje w popkulturze. To jak sygnał ostrzegawczy – policjancie, dziennikarzu śledczy: „Patrz tutaj!”, podczas gdy prawdziwy sprawca, autor przedsięwzięcia odbywającego się w tle wielkiego powrotu gangu takiego czy innego, przemyka w ciemności nie zauważony przez nikogo.

Ciekawe jak wielu byłych „pruszkowskich”, „wołomińskich, „mokotowskich” aktorów wraca na scenę i kto jest bezimiennym reżyserem tej sztuki. Ciekawe, czy analitycy zachowawczo poprzestają na tych pierwszoplanowych kreacjach, czy – tak jak powinni – kopią głębiej?

ŹRÓDŁA: Zatrzymano ścisłe kierownictwo gangu pruszkowskiego. Chodzi o wyłudzenia VAT, „Stary Pruszków” nie poszedł na emeryturę, Gangsterzy „Mokotowa” i „Wołomina” połączyli siły z oszustami paliwowymi, by wyłudzić miliony,„Wołomin” wraca do gry? Miliony papierosów i setki kilogramów narkotyków, „Młody Wańka” podejrzany o wymuszenie, Żona „Słowika” na wolności

ŹRÓDŁO OBRAZKA: Rzeczpospolita

Zwykły wpis

Powiązania terroryzmu i grup przestępczych silniejsze niż myślisz

Thomson Reuters Word-Check to baza danych osób zajmujących eksponowane stanowiska polityczne (tzw. PEP – Politically Exposed Person) oraz osób i organizacji podwyższonego ryzyka, w tym terrorystów, przestępców i zorganizowanych grup przestępczych, używana do identyfikowania m.in. poważnych zagrożeń finansowych.W kooperacji z Centrum Zwalczania Terroryzmu (Combating Terrorism Center) Akademii Wojskowej Stanów Zjednoczonych w West Point, Thomson Reuters Word-Check przeprowadził badania analityczne, które ujawniły powiązania pomiędzy terroryzmem a grupami zajmującymi się poważną przestępczością, szczególnie silne w krajach dobrze rozwiniętych.

Analizie danych poddano powiązania społeczne tych, którzy czerpią profity z różnego rodzaju działalności przestępczej, w tym handlarzy narkotykami, członków zorganizowanych grup przestępczych, handlarzy ludźmi i osób zaangażowanych w korupcję polityczną a znanymi grupami terrorystycznymi. Analiza sieci 15 tys. powiązań obejmowała przeszło 2,7 tys. osób ze 122 krajów.

Badania te uprawdopodobniły istnienie samoorganizującego się systemu, w którym powiązania osobowe rozkładają się przekrojowo przez wszystkie szczeble i etapy działalności przestępczej i terrorystycznej. Nawet 35% wszystkich analizowanych przestępców i osób podejrzewanych o udział w poważnych czynach przestępczych, przecięło drogę z przedstawicielami grup terrorystycznych. Co ciekawe wykazano także, że transgraniczna pozycja niektórych inwdywiuum powiązanych z terroryzmem, czyni z nich pożądanych łączników nie powiązanych ze sobą zorganizowanych grup przestępczych. W wyniku analizy uznano bowiem grupy terrorystyczne za bardziej centryczne niż te czysto kryminalne.

Na deser badacze danych serwują także gorzką uwagę, na temat funkcjonowania systemu wykrywania aktorów teatru przestępczego i zwalczania prania pieniędzy i finansowania terroryzmu. Zgodnie z ich opinią analiza danych w instytucjach rządowych jest rozwinięta niewystarczająco w stosunku do zagrożenia, rosnącej ilości źródeł danych i nowoczesnych narzędzi analitycznych. Skuteczność w zwalczaniu tych niebezpieczeństw wymaga bowiem kreatywnego podejścia, zadawania nieszablonowych pytań i współpracy pomiędzy instytucjami znacznie większej, niż odbywało się to do tej pory.

Jeśli jesteś zainteresowany tym, jak wygląda praca analityków przy sprawach związanych z działalnością terrorystyczną, przeczytaj też nasz artykuł: Jak analitycy łapią terrorystów? – Według GCHQ.

ŹRÓDŁO: Terrorist and criminal networks, more connected than you think, Risky Business: The Global Threat Network and the Politics of Contraband

* Niniejszy artykuł nie jest tłumaczeniem, lecz swobodnym omówieniem treści zawartych w publikacjach źródłowych.

Zwykły wpis

Zarzucanie sieci

Wyobraź sobie przez chwilę: jesteś jednym z kapitanów w zorganizowanej grupie przestępczej. Pod tobą rozpościerają się sieci kilkunastu mniejszych grup, zaangażowanych w określone zadania. Jedni zajmują się produkcją, dajmy na to narkotyków. Mają chemików, pakowaczy. Towar odbiera i transportuje inna grupa, która specjalizuje się tylko w niepostrzeżonym przemieszczaniu zapasów z jednego miejsca w drugie. Na miejscu czeka na nich jakiś hurtownik. Też twój człowiek. To od niego detaliści odbierają towar i dostarczają go do konsumenta. Po drodze pośredniczy w tym cała masa kurierów, mułów, pośrednich sprzedawców. To nie koniec, bo przecież z tego interesu są pieniądze. Sprzedawcy końcowemu zostaje każdego dnia pakiet gotówki, bo kto by płacił za proszek przelewem. Kasa nie wróci tą samą drogą, nikt nie jest aż tak głupi. Pieniądze odbiera twój zaufany. Ubrane i umyte (sic!) słupy lokują je za niewielką opłatą na rachunki złożone niewiele wcześniej – w końcu są jednorazowego użytku. Potem wędrują z konta na konto, wszystkie założone przy niewielkiej pomocy kompletnie nie znanych ci ludzi z zupełnie innej branży. Znają się na tym a ty nie, więc nie szkoda ci zapłacić. Kapitanowie odbierają je gdzieś, gdzie nikomu nie przyjdzie do głowy ich szukać. A potem trafiają do ciebie, pomniejszone o poszczególne usługi, opłaty manipulacyjne, prowizje i różnorakie „podatki”, ale wciąż pokaźne.

Szczęściarz. Stanowicie grupę. Mocno ze sobą związaną, bo każdy wie, że wpadka oznacza więzienie. Każdemu zależy na tym, aby grupie się udało. Sieć powiązań, skierowana na sukces finansowy i zmotywowana do utrzymania tajemnicy znacznie bardziej, niż w zwykłych relacjach międzyludzkich.

Powiedz – czy z tak przebiegłą i zdeterminowaną personą jak ty, albo twoi ludzie, można wygrać?

Kilkadziesiąt lat temu ktoś wymyślił, że aby walczyć z przestępczością zorganizowaną, trzeba utworzyć sieć wymiany informacji, która będzie tak szybka i tak treściwa, że nie straszna będzie służbom odległość czy czas, który upływa. Sieć dzierżąca w swoich rękach przetworzone i dostosowane do potrzeb i warunków informacje, gotowa do podzielenia się nimi w każdym momencie. Niewiele później zaczęto szkolić niektórych funkcjonariuszy służb tak, aby byli gotowi wymieniać się informacjami, bez względu na terytorium, język czy metody pracy. Powstał pewien uniwersalny, ponadgraniczny język, dzięki któremu transfer wiedzy stał się możliwy. Prawidła, zrozumiałe dziś dla grupy ludzi, szkolonej w bardzo specyficzny sposób – analityków kryminalnych.

Niestety – sieciowy potencjał tej dziedziny zdaje się dziś w Polsce całkowicie niewykorzystany. Analitycy pracują w pojedynkę, mierząc się z nawałem danych kryminalnych, nad którymi powinni pracować w wielofunkcyjnych, elastycznych zespołach. Przygotowują analizy, które żyją tylko tak długo jak długo toczy się sprawa, a potem umierają w pokrytym kurzem archiwum, nawet jeśli potencjał tkwiący w użytych do analizy danych lub w samych wnioskach analitycznych, daleko wykracza poza śledztwo.

Takie mamy prawo – można by rzec. A my powiemy inaczej – takie mamy niepisane praktyki, bo przecież analizy kryminalnej ze świecą szukać w obowiązujących przepisach prawa. To źle – bo brakuje kwestii porządkujących status analizy kryminalnej w polskich organach ścigania. Ale i dobrze – bo jeszcze mamy szansę zrobić wszystko tak jak trzeba. Byleby od początku.

Zwykły wpis

Klątwa wyśrubowanych kwalifikacji

Każdy pracodawca ochoczo przytaknie pytany o to, czy posiada wykwalifikowany personel. Będziemy okrutni – slogan ten, charakterystyczny nie tylko dla biznesu ale też i dla organów porządku publicznego i mediów, w rzeczywistości nic nie znaczy i nigdy nie mówi prawdy. Szczególnie jeśli dotyczy organów ścigania i zatrudnionych w nich analityków. Zanim jednak stwierdzisz, że autor niniejszego artykułu właśnie uderzył w twoje mozolnie zdobyte kwalifikacje i zakwestionował profesjonalizm analityków w twoim miejscu zatrudnienia, poznaj tezę, która stała u podstaw sformułowania tegoż zarzutu:

Analitycy w twojej organizacji są tylko tak fachowi jak osoby korzystające z wyników ich pracy.

Spróbuj bowiem odpowiedzieć sobie sam – jaka jest wartość twoich szkoleń z wykorzystania unikalnych systemów bazodanowych i trudnych narzędzi do ich obsługi, jeśli twoja instytucja nie przetwarza tak dużych wolumenów danych, aby warto było poświęcać czas na ich przygotowanie i wsad do profesjonalnych repozytoriów? A nawet jeśli przetwarza, to tradycja nakazuje wydruk setek stron zestawień i analizowanie ich z wykorzystaniem tak wysublimowanego narzędzia jak kolorowy zakreślacz? Damy sobie rękę uciąć, że w opinii wielu twoich klientów informacje zaimportowane do bazy danych zwyczajnie znikają z tego świata i nic ich nie przekona, że nie tylko one wciąż tam są (chociaż ich nie widać), ale jeszcze da się na ich podstawie ustalić o wiele, wiele więcej, niż mozolnie przedzierając się przez nie z linijką i ołówkiem.

Szukajmy dalej – co z tego, że wiesz jak skutecznie i atrakcyjnie wizualizować w Calcu czy Excelu dane statystyczne na wykresach, jeśli w opinii twoich zleceniodawców takie określenia jak „większość”, „prawdopodobnie” czy „przeważnie” raczej obniżają wartość analizy niż ją podnoszą. Co z tego że umiesz, jeśli za każdym razem oczekuje się od ciebie odpowiedzi: „tak” bądź „nie”, „był” lub „nie był”, „34” lub „98” i krzywo patrzy na podejmowane przez ciebie próby wzmacniania prawdopodobieństwa wystąpienia pewnych zjawisk poprzez budowanie spójnego i logicznego łańcucha poszlak? I szybko zmienia temat kiedy objaśniasz, że w procesie komponowania linii oskarżenia do sprawy – dajmy na to – o przestępstwa finansowe, gdzie jedynie w wyjątkowych przypadkach organ ścigania dysponuje dowodem poświadczającym jednoznacznie o winie podejrzanego, tylko precyzyjnie poskładany w całość zestaw wielu przesłanek pozwala dostrzec cały mechanizm, zrozumieć go i udowodnić…

W końcu – co z tego, że wyposażono cię w drogie i wymyślne narzędzia, algorytmy i skrypty, jeśli większości z nich i tak nie używasz, gdyż twoja analiza ogranicza się do umieszczenia danych w tabeli, podliczenia ich i – ewentualnie – zaimportowania na diagram powiązań? Jak często cały twój wysiłek koncentruje się na przetwarzaniu informacji, to jest na doprowadzeniu bałaganu do względnie zrozumiałej formy oraz na ich wizualizacji? Jak często twoje sprawozdania składają się z kilku stron wstępu i kilkudziesięciu stron tabel lub ciągnących się kilometrami wydruków chronologicznych? Czy analiza naprawdę służy tylko do bardziej przystępnego prezentowania wszystkich informacji w jednym dokumencie?

Wszystkie te z życia wzięte przykłady prowadzą do gorzkiej konkluzji: analitycy polskich organów ścigania są w niektórych obszarach nadmiernie wykwalifikowani, w stosunku do potrzeb ich instytucji.

Formuła współpracy z analitykiem, uzależniająca stopień skomplikowania i finezji analizy od wiedzy i kompetencji zleceniodawcy, posiadającego przecież umiejętności i przygotowanie zupełnie innej natury, uniemożliwia jej wszechstronne wykorzystanie. Można by rzec, że obowiązkiem analityka powinno być zaszczepienie w klientach pasji do eksperymentowania i sięgania po rozwiązania nieszablonowe i nowatorskie. A jednak – staroświeckie podejście do hierarchii, podległości i rutyny służbowej, tak odmienne od sprężystości jaka powinna cechować data science, oraz wynikający z tego brak zaufania i praktyka izolowania od siebie poszczególnych gałęzi pracy śledczej, skutecznie i od lat studzą zapał do wprowadzania zmian i pacyfikują tych, którzy próbują.

Zwykły wpis

NYPD vs Palantir Technologies. DING! Runda pierwsza!

nypdMariaż nowojorskiej policji i firmy Palantir Technologies – niegdyś specjalizującego się w analizie danych startupa z Doliny Krzemowej, dziś wartej przeszło 20 mld. $ korporacji IT, z której produktów korzystają niemal wszystkie amerykańskie tajne i policyjne służby – dobiega spektakularnego końca.

Od 2012 r., kiedy to NYPD rozpoczęła z firmą współpracę na masową skalę, można było odnieść wrażenie, że stworzona na potrzeby policji platforma analityczna, gromadząca dane o aresztowaniach, tablicach rejestracyjnych czy biletach parkingowych, na stałe wpisze się w krajobraz amerykańskiego środowiska analitycznego. Zakupu pierwszych licencji Palantira, na kwotę 1,2 mln. $, dokonał nowojorski Departament Technologii Informacyjnych i Telekomunikacji (DOITT). Narzędzia miały być użytkowane przez Centrum Wywiadu Finansowego, które od 2011 r. zajmowało się wykrywaniem nadużyć kredytowych. Niedługo po tym współpracę rozszerzono o Departament Audytu Finansowego, który realizował w tamtym czasie program wykrywania przedsiębiorców w różnoraki sposób unikających płacenia podatków. W maju 2013 r., kiedy przy urzędzie burmistrza utworzono Biuro Analizy Danych (MODA), miasto wyłożyło kolejne 236 tys. $ na każdą z ośmiu chmur Palantir Technologies. Pierwsze raporty MODA rozpływały się w pochwałach platformy, jako narzędzia umożliwiającego zrozumienie nowojorskiej przestępczości podatkowej. Do pochwał szybko dołączyło biuro szeryfa, którego dywizja finansowa używała Palantira do wykrywania procederu przemytu papierosów. Skuteczność narzędzia wykazywano także w dziedzinie monitorowania nowojorskich środowisk muzułmańskich, prowadzonego na dużą skalę przez policję.

Sercem nowojorskiego projektu był DataBridge, mający integrować ze sobą ponad 50 źródeł informacji pochodzących z 20 różnych agencji i organizacji. W tle dzień i noc działały narzędzia data miningowe, analizatory i geolokalizatory, pozwalające na osadzenie niektórych incydentów na topografii miasta i przekazywanie informacji do funkcjonariuszy w terenie, za pomocą terminali mobilnych. Platformę obsługiwała armia specjalnie wyszkolonych analityków. Wyglądało na to, że związkowi korporacji z Palo Alto z amerykańskimi organami ścigania nie zaszkodził nawet Edward Snowden, który w 2013 ujawnił pikantne szczegóły niektórych projektów Palantir Technologies.

Aż do czerwca, kiedy to NYPD oficjalnie ogłosiła, że zrywa umowę i nie będzie dłużej używać Palantira. Zgodnie z doniesieniami nowojorska policja, przy współpracy z innym korporacyjnym gigantem – firmą IBM, zbudowała nowy system o nazwie Cobalt, którym zamierza zastąpić dotychczasowy. Być może dlatego, że nowy system będzie tańszy (Palantir kosztował Nowy York około 3,5 mln. $ rocznie) a być może ze względu na większą kontrolę, jaką policja będzie posiadać nad swoimi informacjami, klamka zapadła.

I tu zaczęły się, oczywiście, kłopoty, bo żadna firma od tak nie odpuści umykającej jej kurze znoszącej złote jaja. Najpierw miesiącami Palantir Technologies unikał tematu migracji analiz znajdujących się w jego systemie do nowego systemu. A kiedy w końcu przekazał NYPD analizy, odmówił dostarczenia klucza, umożliwiającego odtworzenie struktury danych w nowym systemie, zasłaniając się ochroną własności intelektualnej przed konkurencją. Pertraktacje trwają i oby tylko bezpieczeństwo nowojorczyków nie ucierpiało w wyniku tej wojenki technologicznej.

Płynie z tego gorzka nauka – wartość platformy analitycznej poznasz nie po tym, jak bardzo jest efektowna, lecz po tym, jak łatwo przenieść z niej dane do innej.

ŹRÓDŁO: BuzzFeedNews, Mashable, Gizmodo

ŹRÓDŁO OBRAZKA: Logopedia

Zwykły wpis

Ćwiartowanie tortu [analitycznego]

tortPrawdziwi przodownicy sztuki kulinarnej, o których wiele słychać za sprawą popularnych programów gastronomicznych, zestawiają ze sobą wybrane przez siebie proste składniki, projektując wielopłaszczyznowe, finezyjne dania i wypieki, budzące zachwyt pośród tych mniej wyedukowanych w dziedzinie łączenia smaków.

Wyobraź sobie, że przedsięwzięcie, w którym – drogi analityku – czasem bierzesz udział, przypomina wytwór sztuki kulinarnej. Chciałbyś wybrać najlepsze składniki, zestawić je w większe elementy, aby na końcu połączyć ze sobą, tworząc Naprawdę Dobry Tort Analityczny. Jak często masz jednak możliwość wybierania w składnikach, z których rzeczywiście da się upiec dobre ciasto? Czy zdarza się, że twój dostawca zamiast kilo mąki i pół kilo cukru dostarcza półtorej kilo cukru? Jeśli robi to nagminnie, pieczenie tortu kończy się często podaniem przesłodzonego kogla-mogla.

Analiza pitraszona z informacji, w których czegoś ewidentnie brakuje, niesie ryzyko zakalca.

Aby upiec apetyczny tort, trzeba narzędzi. Nie zawsze są one niezbędne, ale im trudniejszy przepis, tym większa szansa, że ciasto bez nich nie wyjdzie. Choćby bez piekarnika, a przyda się i mikser. Kuchnie, w których gotują analitycy, mają tendencję do bycia wyposażonymi raz na zawsze. Nawet jeśli początkujący analityk dostaje piekarnik i mikser, to o aromatyzerach, zestawach do sferyfikacji i wannach do sous vide, może zapomnieć. W tym miejscu kuchni molekularnej nigdy nie będzie i mistrz do końca swojej kariery będzie doskonalił swojego schabowego z ziemniakami.

Przepis, to jeden z najważniejszych elementów wybornego ciasta. Jest idealnie, jeśli kucharz, w oparciu o swoją wiedzę o smakach, doświadczenie i wyobraźnię, może zaprojektować przepis samodzielnie, biorąc pod uwagę nie tylko posiadane składniki ale także oczekiwania konsumenta. W analizie danych trafia się, że autorem przepisu często bywa sam konsument lub przełożony, który za nic sobie ma to, że na food-pairingu nijak się nie zna. W opinii wielu, analiza kryminalna to powtarzalna operacja komputerowa, którą każdy mógłby wykonać (tylko nie ma na to czasu).

Brzmi to co najmniej niepoważnie w czasach gdy analiza danych jest niezależnym kierunkiem akademickim.

Niekompletne składniki, przestarzała kuchnia i przepis, stworzony przez amatorszczyka – tak powstający tort skutkuje bólem brzucha, niesmakiem i wątpliwościami co do kompetencji kucharza. Analiza z wykorzystaniem szczątkowych lub nieodpowiednich danych, znikome wykorzystanie nowoczesnych technologii i narzucanie analitykowi metody pracy – przygotowaniem miernej lub błędnej analizy kryminalnej.

Ale co tam, najwyżej ktoś kto powinien siedzieć pójdzie wolno…

ŹRÓDŁO OBRAZKA: cakespy.com

Zwykły wpis

Iluzja produktywności

iluzja produktywnościNie masz ani chwili wolnego czasu? W tygodniu produkujesz stertę dokumentacji, odpisujesz na dziesiątki pism a już koło środy wszystkich interesantów odsyłasz z kwitkiem, że zrobisz coś  dopiero „na za dwa tygodnie”? Ty i twoi koledzy siedzicie po godzinach, żeby nadrobić, bo z samego rana spotkanie z kierownikiem a po 10:00 z prokuratorem? Przez cały tydzień dzwonią telefony, bo zawsze ktoś gdzieś czegoś od ciebie oczekuje a ty zwijasz się w ukropie, żeby oczekiwania spełnić jak najlepiej. Jesteś niezastąpiony, dostajesz mnóstwo dobrych słów od przełożonych i wszyscy uważają, że jesteś świetny w tym co robisz?

Nie tylko duże firmy i korporacje, ale też urzędy i instytucje publiczne napędzane są przez dziesiątki małych czynności i aktywności, na pierwszy rzut oka niezbędnych do funkcjonowania organu. Wydaje się zwyczajnie nie do pomyślenia, aby ich nie robić – wszystkie one zapewniają bowiem instytucji ciągłość, generują ruch i sprawiają, że to niepohamowane perpetuum mobile tętni życiem. Poczciwie zakładamy, że ktoś je wszystkie kiedyś wymyślił właśnie po to, żeby istniejący urząd działał efektywnie. A co jeśli to nie prawda i jest wręcz odwrotnie? Że całą tą drobną aktywność zaprojektowano po co, żeby uzasadnić istnienie instytucji?

Jest istotna różnica pomiędzy byciem wiecznie zajętym, a byciem efektywnym. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z niekończącym się potokiem aktywności, które czynią nas w oczach innych pracowitymi jak pszczoły. Istotnie – nasza strefa kulturowa bardzo to docenia i premiuje. Zabiegani, wiecznie zajęci ludzie to dla nas synonim sukcesu w życiu zawodowym. Taka postawa życiowa kojarzy nam się z wysoką motywacją, umiejętnością odnalezienia się w każdej sytuacji i szacunkiem innych. Gdybyśmy jednak spróbowali któregoś razu wykazać wystarczająco dużo samokontroli, krytycznego myślenia i zdrowego rozsądku, i zatrzymać się na chwilę, doszlibyśmy być może do wniosku, że zaprzestanie wykonywania większości drobnych ruchów, składających się na naszą tak zwaną aktywność zawodową, tak naprawę ani trochę nie sprawia, że instytucja działa gorzej. Ani też lepiej, oczywiście. Do tego potrzebne jest bowiem coś więcej.

Efektywność. Nie bierze się z zapracowania, lecz z dobrego planowania. Nie wynika z zaangażowania, lecz z kreatywności i umiejętności wydatkowania jak najmniejszej energii do osiągnięcia jak najlepszego efektu. Nie ma nic wspólnego z czasem, który trzeba poświęcić na pracę, a jeżeli już to wręcz odwrotnie niż w przypadku osób zajętych – efektywny jest ten, który urzeczywistni coś w jak najkrótszym czasie i jak najmniejszym wysiłkiem, a nie ten, który nic nie wskórawszy wykona jak najwięcej czynności. Prawda?

Niestety, aby analityk kryminalny mógł być efektywny, trzeba czasem pozwolić mu pracować w swoim tempie a nie zarzucać go wszystkim, byleby był czymś zajęty. Tylko wtedy będzie miał motywację do poszukiwania takich rozwiązań i metod, które pozwolą mu uniknąć żmudnej ręcznej obróbki danych, długotrwałego ślęczenia nad problemem technicznym czy obmyślania strategii przypodobania się odbiorcy. Bo kiedy telefony się urywają, wszystkie pisma są pilne a zleceniodawca chce tabelki na wczoraj, lepiej odbębnić wszystkie te mechaniczne, proste czynności dla czystego sumienia i dać sobie spokój z szukaniem efektywnych rozwiązań, które mogą uczynić instytucję lepszą.

ŹRÓDŁO OBRAZKA: The Myth of the Workaholic Entrepreneur

Zwykły wpis

Kto się boi analityka?

trzy dni kondoraAnalityk Joe „Kondor” Turner, w swojej pracy przypadkiem odkrywa tajemnicę, która sprawia, że zatrudniająca go CIA wydaje na niego wyrok śmierci. Ginie cały jego zespół a on sam ma tylko trzy dni, aby uratować życie. Tak rozpoczyna się film szpiegowski „Trzy dni Kondora”, wyemitowany niedługo po wybuchu afery Watergate i dymisji Nixona, wyreżyserowany przez Sidneya Pollacka, z doskonałą tytułową kreacją Roberta Redforda. Przedstawione w nim wydarzenia to fikcja literacka, adaptacja książki z 1974 roku, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością.

A jednak, gdyby odrzeć opowieść z sensacyjnych wątków i wyrazistych postaci i poddać ją dla zabawy nieco ekstrawaganckiej konfrontacji z jak najbardziej współczesną rzeczywistością, można by odnieść wrażenie, że „Trzy dni Kondora” to także wyraz systemowego lęku przed odkrywaniem trudnych tajemnic. Przed wyciąganiem wartościowych wniosków z szumu informacyjnego, który istnieje po to (a może dzięki temu? Kto wie!) by je ukryć.

Mówi się, że ten kto ma informację ten ma władzę. A może raczej ten kto ma informację i potrafi ją zrozumieć, ten ma władzę. Tym właśnie zajmują się analitycy. Odkrywaniem wstydliwych sekretów zaszytych w innych sekretach. Znajdowaniem drugiego dna mniej lub bardziej powszechnych informacji. Rozplątywaniem zawikłanych węzłów powiązań i uzupełnianiem niedomówień. Rozumieniem ich i opowiadaniem o nich tym, którzy chcą je poznać. I jeśli tylko się o analizę dba, stymuluje, trzyma ją z dala od różnych rozgrywek i nie próbuje wywierać na nią wpływu, w zamian dostaje się informacje, na podstawie których może podejmować prawdziwie trafne decyzje.

I stąd też odwieczna walka o kontrolę nad analizą, która – źle sprawowana – obniża, czasem do zera, skuteczność jakichkolwiek działań. Zwłaszcza w przypadku, gdy wypływa z przekonania, że czasami lepiej jest nie wiedzieć w ogóle, niż wziąć na swoje barki konsekwencje posiadanej wiedzy. To błąd, przez który powstaje niemożliwa do zasypania przepaść między tymi, którzy z negatywnymi zjawiskami walczą a tymi, którzy je stymulują. Bo ci drudzy sprytnie i od lat inwestują wszelkie środki w odkrywanie sekretów innych. W analizę danych.

Na koniec pamiętajmy jednak, że nieco inaczej niż w przypadku „Kondora”, którego do działania zmuszają niezwykłe okoliczności, dla prawdziwego analityka istotne jest odkrycie tajemnicy i jej zrozumienie, ale nie jej wykorzystanie. To już przecież zadanie kogoś innego, kto nie tylko nie zmarnuje tej szansy, ale też będzie umiał posłużyć się nią z wielką rozwagą i odpowiedzialnością.

Bo analiza w niewprawnych rękach to broń obosieczna. Nic dziwnego, że u tego kto nie ma wprawy, budzi lęk.

ŹRÓDŁO: Three days of the Condor@IMDB

ŹRÓDŁO OBRAZKA: 3 days of the condor@Octobersky

Zwykły wpis

Ni rzemiosło, ni profesja. Część II

Artykuł ten jest kontynuacją poprzedniego wpisu pt. „Ni rzemiosło, ni profesja. Część I”.

Analitycy rzadko kiedy prowadzą akademickie dyskusje, gdyż sami siebie postrzegają jako praktyków, ludzi czynu. „Co za różnica – rzemiosło czy profesja” – powie część z nich – „Pracujemy zwykle w zhierarchizowanych strukturach służb czy cywilnych organów ścigania i wykrywania przestępczości. Wykonujemy polecenia i nie nasz to interes za kogo nas uważają”. A jednak różnica, pomiędzy postrzeganiem analityków danych za profesjonalistów czy rzemieślników, niesie wiele znaczących implikacji związanych z zarządzaniem personelem analitycznym. Zobaczmy.

Jak pisaliśmy wcześniej, rzemieślnicy nabywają wiedzy i doświadczenia przeważnie poprzez czynne praktykowanie zawodu. Z kolei profesjonaliści korzystają z dobrodziejstwa instytucji naukowych, systemowych praktyk zawodowych czy programów certyfikujących. Analityk danych z organów ścigania, stojący niejako „w rozkroku” pomiędzy jednymi a drugimi, jest zwykle – owszem – certyfikowany. Raz, na początku swojej kariery, kiedy to właściwie jeszcze nic nie umie. I ze świecą szukać takiego, który zadowolony jest z dalszego systemu szkolenia. Prawda jest taka, że mocodawcy analityków nie tylko nie wiedzą jak ich szkolić, ale czasem wręcz uważają, że nie ma takiej potrzeby. Bo przecież rzemieślnik nauczy się wszystkiego sam.

Podobnie rzecz ma się z kontrolą jakości. Zauważmy, że jakość czy też skuteczność analityka mierzona jest, jak to u rzemieślników, zasięgiem tzw. marketingu szeptanego. Niektórzy zlecający zwyczajnie wiedzą, że z danym analitykiem współpracuje się lepiej niż z innymi. Taki analityk polecany jest kolegom. Kompetentny analityk jest uważany za kompetentnego nie dlatego, że są na to dowody, lecz dlatego, że uważa się go za kompetentnego. Czy dobra opinia rzeczywiście przekłada się na „profesjonalizm” analityka? Naszym zdaniem nie. Pamiętajmy bowiem, że większość klientów niekoniecznie zainteresowana jest tym, jak analityk to robi, byleby to zrobił. Jeśli zleceniodawca jest zadowolony z pracy analityka, pomimo iż zleca mu wyłącznie proste, podstawowe i nie wymagające szczególnej wiedzy czy doświadczenia czynności, to wcale nie oznacza że analityk jest fachowcem. A jedynie to, że dobrze wykonuje proste czynności. Co by się stało, gdyby nagle musiał zmierzyć się z trudnymi? Czy utrzymałby wtedy swoją dobrą opinię?

Właśnie dlatego profesje wynalazły wielopoziomowe metody sprawdzania kompetencji grupy zawodowej, na różnych stopniach zaawansowania. Czy będą to kolejne certyfikaty, egzaminy czy pakiet koniecznych szkoleń bądź specjalizacji – samo ich posiadanie bądź udział, potwierdzony odpowiednią metodą sprawdzenia czego też zawodowiec zdołał się nauczyć, pozwala w pewnym stopniu powiedzieć: „Tak, ten człowiek ma odpowiednie przygotowanie do wykonywania takiej a nie innej pracy”. Dopiero to PLUS ów wyniesiony z rzemiosła marketing szeptany („Ten lekarz/prawnik jest lepszy niż tamten, bo…”), umożliwia w miarę racjonalną ocenę jednostkową. Dlatego też dopóki analiza danych nie dorobi się ram i kryteriów charakterystycznych dla kontroli jakości profesji, nie ma co liczyć na przemyślane i systemowe szkolenia, specjalizacje, ścieżkę rozwoju zawodowego oraz na to, że analityk o którym słyszeliśmy, że „dobry”, rzeczywiście dobry jest. Póki co nie możemy mieć co do tego żadnej pewności.

Znaczące różnice zauważymy też w sposobie długotrwałego akumulowania i dziedziczenia wiedzy analitycznej. Profesje mają to do siebie, że gromadzą wiedzę teoretyczną i praktyczną o zagadnieniu z różnych czasów. Zestawiają ją ze sobą, starając się wyłowić najlepsze i najbardziej skuteczne metody. Uczą swoich adeptów także tych technik, które uważane są za nieskuteczne po to, aby wiedzieli oni w przyszłości czego mają unikać. W końcu – przechowują tę wiedzę z pełną świadomością, że w przyszłości pojawią się nowicjusze, którzy też będą musieli z niej skorzystać.

Dla rzemieślników, wiedza historyczna nie ma przełomowego znaczenia. Liczą się umiejętności jednostkowe konkretnego praktyka, gdyż to na ich bazie powstaje dany produkt. Jak we wspomnianych w poprzedniej części średniowiecznych gildiach rzemieślniczych, z mentora na ucznia przekazywany jest tylko ogólny mechanizm działania a inicjatywa jakościowa leży w całości po stronie adepta.

Konsekwencje rzemieślniczego stosunku do wiedzy systemowej w analizie danych są, wbrew pozorom, katastrofalne dla tej dziedziny. Nikt właściwie nie wie, co przyszły analityk powinien umieć. Jakie zdolności są mu bardziej potrzebne a jakie miej. Z resztą odpowiedzcie sobie sami – czy ktoś kiedyś prosił was, abyście opisali swoje metody pracy? A wystarczyłoby, żeby – tak jak w przypadku profesji – nakłonić bądź przymusić analityków do podzielenia się swoją wiedzą i doświadczeniem na piśmie i dystrybuować tę wiedzę zarówno pośród nowicjuszy jak i starych wyjadaczy. Tymczasem analitycy danych każdego dnia wyważają otwarte dni, starając się opracować metody, które już dawno opracował ktoś inny, tylko nikt nie zadbał o to, aby mógł się tą wiedzą skutecznie i możliwie jak najszerzej podzielić.

* * *

Analitycy danych mają bardzo wiele do zaoferowania osobom podejmującym decyzje, ale niemożliwość odniesienia ich pracy do jakichkolwiek istniejących profesjonalnych standardów, blokuje ich usługi przed skonsumowaniem. Porażka w profesjonalizowaniu się analiz prowadzi do serii fatalnych w skutkach konsekwencji:

  • zarówno kompetencje jak i obowiązki służbowe poszczególnych analityków radykalnie się od siebie różnią,
  • rola analizy danych w podejmowaniu kluczowych decyzji jest marginalizowana, pomimo iż potencjał tej dziedziny wskazuje na wiele więcej,
  • osoby podejmujące decyzje na podstawie wyników pracy analityków danych nie ufają wnioskom zawartym w wywodzie analitycznym, gdyż nie ma oficjalnych standardów na podstawie którym mogliby ocenić ich prawidłowość. Analiza jest wciąż wynikiem indywidualnych, rzemieślniczych umiejętności analityka a nie ujętą systemowo dziedziną pracy, której celem jest dostarczenie wyjątkowych informacji,
  • osoby decyzyjne nie są pewne czy analityk funkcjonuje w ramach jakichkolwiek stabilnych norm etycznych, co przekłada się w praktyce choćby na ograniczanie dostępu analityka do kluczowych informacji,
  • każda instytucja używa swoich własnych standardów związanych z rekrutacją i rozwojem zawodowym analityków. Różnice w tych standardach, pomiędzy każdym właściwie organem w strukturach którego pracują analitycy danych, są tak wielkie, że „na rynku” istnieje kilkadziesiąt różnych definicji podstawowych analityka, które nijak do siebie nie przystają,
  • stąd i ogromne różnice pomiędzy samymi analitykami: niektórzy koncentrują się na przetwarzaniu informacji i poszukiwaniu wzorców w małych, nie niosących dużych konsekwencji, zagadnieniach; podczas gdy inni analitycy uczestniczą w zaawansowanych pracach koncepcyjnych osób decyzyjnych, dotyczących długofalowych skutków zdarzeń poddawanych analizie,
  • sytuacja analityka w każdej instytucji jest niestabilna. Brak silnie wyodrębnionego systemu pracy, założeń wyjściowych czy możliwości kumulowania wiedzy, sprawia, że przy dowolnej zmianie personalnej czy strukturalnej w instytucji, zmieniać się będzie także sytuacja analityka danych. Każdy, bardziej bądź mniej kompetentny, manager będzie zarządzał zespołem analitycznym inaczej i po swojemu, bo nie istnieje odgórnie narzucony standard, który mógłby być wskazówką jak to zrobić.

Nikt systemowo nie czuje się odpowiedzialny za analizę danych, tak jak nikt nie czuje się systemowo odpowiedzialny za stolarzy czy cukierników. A jednak – o ile nieprawidłowo wypieczone ciasto może stać się przyczyną bólu brzucha, a stół o jednej krótszej nóżce będzie się kołysał – praca analityków może być podstawą do podejmowania krytycznych decyzji, jak na przykład tej o reakcji na rzekomą iracką broń masowego rażenia. Jeżeli więc dziś, przy udziale praktyków zawodu nie rozpoczniemy poważnych akademickich dyskusji o stopniowym profesjonalizowaniu zawodu analityka, jeśli nie opracujemy standardów rekrutacji, jednolitego systemu szkoleń i programu rozwoju zawodowego, kodu etyki czy systemu kontroli i rozliczania analiz i jeżeli nie zastosujemy ich odgórnie we wszystkich instytucjach i organach ścigania, nie mamy żadnych szans na czerpanie długofalowych profitów z tej nowoczesnej i skutecznej metody pracy.

Prawda jest taka, że już dziś w polskich środowiskach analitycznych podnoszą się głosy o całkowitym skorodowaniu idei, która przyświecała niegdyś implementacji analiz na polu walki z przestępczością. Bo żadna dziedzina, nie potraktowana wystarczająco poważnie, zawieszona w próżni pół-rzemiosła i pół-profesji bez wsparcia autorytetów i rozsądnych decydentów, nie przetrwa wyłącznie siłą rozpędu, wytrącanego latami przez brak jakichkolwiek standardów i nieposiadających wystarczających kompetencji zarządców, którzy mogliby je ustanowić. I jeśli to się nie zmieni niedługo obudzimy się z ręką w nocniku i przyznamy, że przez zaniechanie i zaniedbanie właściwie nic już z analiz nie zostało.

ŹRÓDŁO: Psychology of Intelligence Analysis, Intelligence Analysis: Turning a Craft into a Profession, Daczego Amerykanie nie znaleźli w Iraku broni masowego rażenia

Zwykły wpis

Ni rzemiosło, ni profesja. Część I

profesjaDick Heuer to spec od analizy i były oficer CIA, który w służbie spędził 45 lat. W 1999 roku Center for the Study of Intelligence opublikowało jedną z jego książek, która dziś wyznacza kurs dla wielu praktykujących analityków. W „Psychology of Intelligence Analysis”, bo taki nosi tytuł, Heuer sugeruje, aby uprościć nieco sposób, w jaki o analizie mówimy tym, którzy nie mają o niej pojęcia. „Możemy opowiedzieć o analizie poprzez analogię do diagnostyki medycznej” – podpowiada. I ma rację. Praca analityczna wymaga podobnej kombinacji wiedzy specjalistycznej i doświadczenia praktycznego. W obu branżach mamy do czynienia ze studium przypadku, w którym podstawowe narzędzia pracy to obserwacja, hipoteza, eksperyment czy konkluzja. I tu i tu zachodzi proces zestawiania ze sobą informacji o symptomach, w celu zrozumienia całego zjawiska. Rezultaty diagnozy medycznej czy analizy, mogą być podstawą decyzji o wielkiej wadze: w jednym przypadku chodzi o zdrowie czy życie; w drugiej o dobrobyt czy bezpieczeństwo publiczne. Obie dziedziny korzystają ze wsparcia narzędzi: technologii i oprogramowania, ale w żadnej z nich środki te – pozbawione czynnika ludzkiego, to jest lekarza czy analityka – same sobie nie poradzą. Do osiągnięcia maksymalnej skuteczności, obie potrzebują krytycznego myślenia, chłodnego spojrzenia z zewnątrz i sporej dozy doświadczenia zawodowego. Trafna analogia!

Medycyna jest dziedziną empiryczną, która wymaga zarówno specjalistycznego naukowego przygotowania, biegłości manualnej jak i wiedzy praktycznej, nabywanej na różnego rodzaju stażach zawodowych. Znaczną część wiedzy medycznej można zdobyć tylko samodzielnie, bądź uzyskać wyłącznie z mentora na ucznia. To właśnie wieloaspektowość źródeł wiedzy sprawia, że czasem nazywa się ją nawet „sztuką” lekarską, co znalazło swoje odbicie w żargonie prawniczym i słynnych „błędach w sztuce lekarskiej”, pomimo iż nie ma ona nic wspólnego z zastępem tańczących antycznych muz. Wszystko to dlatego, że medycyna posiada zarówno cechy rzemiosła – to jest zestawu rozwiniętych, opartych na używaniu narzędzi, biegłości manualnych; jak i cechy charakterystyczne dla profesji – z wiedzą specjalistyczną, misją i doświadczeniem zawodowym na czele.

Mimo tego nikt chyba nie ma wątpliwości, co do tego, że medycyna to pełnowymiarowa profesja. Dlaczego zatem takie obiekcje pojawiają się przy, tak podobnej pod wieloma względami, analizie danych? Pomyślmy.

W dzisiejszych czasach, kiedy wiele zawodów opiera się na różnego rodzaju wiedzy specjalistycznej lub przygotowaniu akademickim, odróżnienie rzemiosła od profesji umożliwia częściej obserwacja, czy dana dziedzina została w jakikolwiek sposób usankcjonowana na poziomie formalnym. Niektóre branże, jak prawo czy medycyna właśnie, wypracowały sobie pewne praktyki, których ze świecą szukać w innych zawodach. Będą to, na przykład: określone minimum wykształcenia kierunkowego, spójny proces rekrutacji oparty na jednolitych testach zawodowych czy wyrazista ścieżka kariery. I inne, mniej oczywiste zjawiska, jak choćby istnienie specjalistycznej literatury i prasy, pozwalającej na długotrwałą kumulację informacji o dobrych i złych praktykach; zestawu kompetencji, które musi spełniać każdy przedstawiciel profesji; kodu etycznego, stowarzyszeń zawodowych czy systemów certyfikacji.

Analiza danych, czy to w wymiarze strategicznym czy kryminalnym, od chwili narodzin uprawiana była jak rzemiosło, pomimo iż zawsze wymagała nieco wiedzy specjalnej, charakterystycznej raczej dla profesji. Ma to swoje uwarunkowania historyczne: analityków zawsze było niewielu, a ich rozwój dokonywał się jakby ad hoc, przy okazji wykonywania różnorakich zadań a nie w wyniku zaplanowanej ścieżki zawodowej. Dopiero w okresie Zimnej Wojny, analiza danych nabrała nieco cech profesji. To wtedy opublikowano pierwsze opracowania naukowe, Sherman Kent, uważany za ojca analizy w wywiadzie, zdefiniował podstawowy i aktualny do dzisiaj kodeks pracy analityka, w różnych instytucjach zachodnich wyodrębniono osobne zespoły do zadań analitycznych i powstały pierwsze ośrodki szkolenia. Pod koniec tego okresu na świat przyszły pierwsze stowarzyszenia, z których część nawet o zasięgu międzynarodowym.

Analiza danych zaczęła się profesjonalizować, ale udało się tylko do połowy. Przypominała bardziej średniowieczne gildie rzemieślnicze, w których wiedza wprawdzie skapywała z mentorów na uczniów, ale zabrakło w niej systemowych rozwiązań, które popchnęłyby pracujących w izolacji analityków na głębokie wody. Nie była już tylko rzemiosłem, ale jeszcze nie stała się autonomiczną profesją. Bez doktryny i obudowy teoretycznej, bez autonomii, standardów, systemu kontroli jakości. Bez katalogu wiedzy i siły przebicia, pozwalającej na przenoszenie się wirusa dobrych praktyk z jednej instytucji na drugą i dalej – na całą pracę analityczną.

I tak też zostało do dziś… Cdn.

Na część II artykułu „Ni rzemiosło, ni profesja”, o podtytule „Konkluzje i rekomendacje”, zapraszamy już w przyszły poniedziałek.

ŹRÓDŁO: Psychology of Intelligence Analysis, Intelligence Analysis: Turning a Craft into a Profession

ŹRÓDŁO OBRAZKA: Lekcja anatomii doktora Tulpa@Wikipedia